Wykonując dziś te popularne czynności mało kto zdaje sobie sprawę, iż jeszcze nie tak dawno nie wyglądały one tak prosto jak obecnie. To detergenty zrewolucjonizowały stosowane obecnie środki czystości, choć jeszcze nie tak dawno luksusem było szare mydło… Ale do rzeczy. Dawniej do prania wykorzystywano balie zbudowane z drewnianych klepek. Pranie wstępnie było moczone właśnie w balii, a następnie specjalnie „przecierane” w kąpieli z mydłem na tarce czyli sporej drewnianej, prostokątnej desce z poprzecznymi, dość głębokimi wyżłobieniami. Tak wypraną odzież zalewano gorącą wodą, dorzucając czasami specjalnie wypalane kamienie które jeszcze podnosiły temperaturę wody.
Tak wygotowane pranie następnie zabierano nad pobliski strumyk, gdzie płukano je w bieżącej wodzie, poklepując je drewnianą packą, tzw. „kijanką”. Tak wypraną odzież suszono na żerdziach lub płotach.
Odzież następnie była maglowana lub prasowana. Maglowanie polegało na ręcznym „wałkowaniu” (maglownica ręczna) lub przepuszczaniu odzieży przez specjalne wałki maglownicy mechanicznej. W efekcie uzyskiwano efekt zbliżony do prasowania i jednocześnie nadawano sztywnemu płóciennemu materiałowi elastyczność.
Każdy chyba przyzna, że mało który dzisiejszy materiał wytrzymałby takie „tortury”. Nie zapominajmy jednak, iż dawniej używana odzież była praktycznie w całości wyrabiana z naturalnych, mocnych materiałów, głównie z lnu i wełny.
Materiały wełniane, a później także i lniane prasowano żelazkami. Używano głównie żelazek na węgiel drzewny i na tzw. „duszę”. Węgiel drzewny był pozyskiwany głównie przy wypieku chleba (wygarniany z pieca po jego opaleniu) lub spod kuchni na której przygotowywano potrawy. Pod kuchnią nagrzewano także „duszę” którą następnie umieszczano w żelazku. Żelazko z „duszą” było już znaczącym udogodnieniem w stosunku do swojego odpowiednika na węgiel. Z żelazka „węglowego” dość często umieszczony w nim rozgrzany węgiel wypadał w trakcie pracowania na materiał. Jaki był tego efekt – chyba nie trzeba mówić…